Forum www.pecty.fora.pl Strona Główna

www.pecty.fora.pl
Rozmowa o komputerach i nie tylko...
 

Wywiad

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.pecty.fora.pl Strona Główna -> Ciekawostki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
naruto
Naruto Uzumaki 6Hokage forum o Naruto :)
Naruto Uzumaki 6Hokage forum o Naruto :)



Dołączył: 15 Lip 2008
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: konoha - gakure, wioska liścia

PostWysłany: Śro 10:24, 16 Lip 2008    Temat postu: Wywiad

Z Rafałem "Kaburą" Rzepką, tłumaczem polskiej edycji Naruto rozmawiają McDuff i Sanzoku.

Witamy, dziękujemy, że zechciał Pan odstawić swoją pracę przy Naruto i poświęcić nam troszkę czasu.

Witam serdecznie. Tłumaczenie "Naruto" to tylko procent moich zajęć, raczej robię daną część za jednym zamachem. "Odstawianie" tłumaczenia na przykład w środku odcinka nie wyszłoby mu na dobre.

Pierwsze pytanie - jak zaczęła się Pańska przygoda z Naruto i jego tłumaczeniem?

Tak jak przygoda z większością tłumaczeń mang - dostałem zlecenie, poszedłem do antykwariatu, zakupiłem tomy, przeczytałem i zacząłem tłumaczyć.

Założę się, że nie tylko mnie intryguje kwestia pracy przy tłumaczeniu jednego tomu. Zechce Pan podzielić się tą tajemnicą i pokrótce opisać swoją pracę?

Praca nad pierwszymi tomami Naruto i praca teraz to zupełnie inne historie. Kiedyś wyglądało to tak, że zasiadałem do komputera i robiłem tomik podczas jednej, góra dwóch sesji po kilka godzin, w zależności od tego czy musiałem wyszukiwać informacji na sieci, czy też konsultować z miejscowymi fanami serii, itd. Teraz robię jeden odcinek co kilka dni, tuż przed snem, to jest bardziej pół godziny odsapnięcia niż tłumaczenie na akord jakie wykonywałem jeszcze parę lat temu. Teraz mam rodzinę i japońską (czytaj: dożywotnią) pracę, a tłumaczenie stało się hobby na zimowe wieczory. Przyznam, że tak jest znacznie przyjemniej, a dla wydawnictwa jest to obojętne czy robię tom w jeden dzień czy w tydzień. No chyba, że zaczną wydawać co tydzień, wtedy będzie powrót do akordu Smile.

Inna rzecz, która była kiedyś, a teraz jej nie ma, to współpraca z korektą. Pierwsza osoba, jaka się zgłosiła, wytrzymała dość długo, jednak była to bardziej korekta merytoryczna (?) niż językowa. Druga korektorka była polonistką, odstawiła kawał dobrej roboty, ale uciekła chyba po jednym tomie. Może bała się gotowania w kotle, a na ataki niezadowolonych nie była psychicznie przygotowana... A wystarczyło powiedzieć sobie, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkich zadowolił.

Zdaję sobie sprawę z tego, iż praca tłumacza nie należy do łatwych, chciałbym więc zapytać czy nie ma czasem takich chwil, żeby rzucić całe przedsięwzięcie w kąt i powiedzieć "Mam dość, nie robię!"?

Nie przypominam sobie takich chwil przy tłumaczeniach pisemnych, przy mangach raczej na pewno mi się to nie przytrafiło. Czasem miałem przed sobą góry papierzysk tekstów technicznych na widok, których robiło mi się słabo, ale jednak język japoński należy do bardzo dobrze opłacanych, więc działała wtedy "motywacja portfela". A tłumaczenie mang to czysta przyjemność, więc teraz, gdy mam stałą pracę - prawie w ogóle nie przyjmuję innych (czasochłonnych) zleceń, przekierowuje je do młodszych kolegów i koleżanek. Jeśli chodzi o chęci rzucenia tłumaczenia to tylko podczas tłumaczeń ustnych, szczególnie, gdy zgadzałem się jeszcze na pracę dla polskich klientów lub pośredników. Nie dość, że proponowali śmieszne stawki (polskie stawki mieszkańcowi Japonii!), to jeszcze dziwiło ich, że tłumacz musi odpoczywać i jeść. Trzeba było się o wszystko wykłócać, więc od 2001 roku JPF jest moim jedynym polskim klientem.

Rąbek tajemnicy pańskiego warsztatu został uchylony, ciekawi jednak jesteśmy, jak wygląda praca przy umieszczeniu Pańskiego tłumaczenia w chmurki - czy jest od tego specjalny człowiek, który dostaje tłumaczenie a następnie sam umieszcza dialogi, czy też ten ciężar spada na Pańskie barki? Teoretycznie taka praca może przecież wydłużyć pracę nad jednym tomem, ale czy tak jest naprawdę?

Dostarczam wydawnictwu tekst ponumerowany według kolejności czytania, czyli każdy dymek w osobnej linii - pomocna jest tu funkcja automatycznego numerowania linii w edytorze. Od siebie daje czasem przypis, który zaznaczony jest odpowiednio na końcu linii, której on dotyczy. Czysty tekst wysyłam do wydawnictwa, gdzie specjaliści od grafiki umieszczają go w dymkach. Dokładnie nie wiem jak to wygląda od strony technicznej, bo jak dotąd nie było mi dane wydawnictwa w Olecku odwiedzić...

Kolejny rok manga wydawana jest w naszym kraju. Czy przez te kilka lat pracy nad tym tytułem znalazła się jakaś postać, która zdobyła Pańską sympatię?

A myśli Pan, że autor ma swoją ulubioną postać? Nawet jeśli ma, to raczej nie dopuści do tego, żeby czytelnik się zorientował. Czytelnik ma sobie wyrobić własną opinię o postaciach i ich zachowaniach, dlatego tworzeni są niejednoznaczni bohaterowie. Tak jak autor nie powinien mieć ulubieńców, tak i tłumacz powinien unikać zbytniego utożsamiania się z bohaterami. Ja mam być tylko lustrem woli autora. Czytałem kiedyś dialog tłumacza, który był zagorzałym fanem pewnej postaci w pewnej serii. To nie były słowa zbliżone do oryginału, ale do ideału, który powstał w głowie tłumaczącego. Uczucia tłumacza powinny być skierowane w innym kierunku.

Czy to znaczy, że tłumacz, w momencie przyjęcia zlecenia na przekład danego tytułu całkowicie się dystansuje, wyłącza emocjonalnie w stosunku do treści, a tym samym unika wszelkich ocen odnoszących się do fabuły i postaci? No dobra, wyobraźmy sobie, że nie jest Pan tłumaczem Naruto, a tylko czytelnikiem (mangę przecież Pan siłą rzeczy zna). Czy w takiej hipotetycznej oczywiście sytuacji, znalazłaby się jakaś postać budzące u Pana szczególne odczucia?

Zasadom takiej szkoły przekładu hołduję i od nich nie odchodzę, choćby teoretycznie. To tak jakby pytać księdza, z którą z parafianek najchętniej poszedłby do łóżka. Tłumacz ma się wczuć w każdą postać. Żeby stać się Naruto czy Sasuke nie mogę być obciążony negatywnym lub pozytywnym nastawieniem do kogokolwiek w inny sposób niż oni sami. Jeśli jestem Naruto, to podkochuję się w Sakurze, jeśli jestem Sasuke to nienawidzę swojego brata.

Nie boi się Pan takiego "wnikania" w postać? W Naruto mamy do czynienia z całą gamą socjopatów pokroju Gaary, Orochimaru i Itachiego. Mamy też przystojniaczka, na widok którego mdleją panny. Jak się człowiek czuje, będąc Ero-Senninem? Smile

Nie ma obaw, na czas tłumaczenia zamykam się w pokoju bez okien i klamek, a po tłumaczeniu żona przynosi mi obrazek z Misiem Puchatkiem, dzięki któremu mogę powrócić do własnego ego…

W sieci znajdzie się grupka ludzi chcąca na bieżąco tłumaczyć przygody młodego Uzumakiego. Na pewno zdają sobie sprawę z tego, iż JPF ma licencję na mangę w Polsce, jednak wykorzystują swoją wiedzę języka angielskiego i starają się tłumaczyć na nasz rodziny język, chcąc tym samym pomóc młodszym fanom. Jaka jest Pańska opinia na ten temat?

Odkąd nie ma korekty zmuszony jestem przeglądać wersje w innych językach w poszukiwaniu ewentualnych własnych błędów. Pozwoli Pan, że przytoczę tylko jeden przykład z tomu nr 17. Odcinek 148, strona nr 85 oryginału - Jiraiya opisuje Tsunade i przytacza jeden z jej pseudonimów, mówiąc "Yamai-barai namekuji-tsukai", czyli dosłownie "ta, która sprawnie włada pijawkami, które leczą" - inaczej - "mistrzyni w posługiwaniu się leczniczymi pijawkami". Pseudonim wydał mi się przydługi i mało barwny, więc postanowiłem popatrzeć, co takiego wymyśliła szanowana grupa amatorskich tłumaczy, bo przecież, co kilka głów, to nie jedna. I co czytam w ich tłumaczeniu? "This will work as a payment for the illness". Sufiks "-barai" to w słowniku "zapłata", a "tsukai" to "wykorzystać", wszystko się zgadza, tylko, że tłumaczenie ze słownikiem w ręku kończy się właśnie takimi bzdurami. I tu nie chodzi o lenistwo, bo występujące tam słowo "pijawka" powinno zaniepokoić angielskiego tłumacza (choć może słownik był za słaby i pijawka w nim nie figurowała), nawet nie o brak logiki (ta kwestia nijak tam nie pasuje), ale o oszukiwanie czytelnika. Takie kłamstwa, na co drugiej stronie (widziałem tłumaczenia, w których trzeba by poprawić co drugi dymek) to też cios w moją pracę, bo "internetowi czytelnicy" wierzą ślepo "miłośnikom", którzy "włożą całe serce w przekład i nie wezmą ani grosza". Po prostu takie tłumaczenie musi być lepsze i kropka, bo zawodowiec to odwali jak najszybciej, weźmie kasę i zapomni, jego praca musi być do kitu. Niestety, te obcojęzyczne "przekłady" są traktowane również i w Polsce jako wyrocznie, często jako oryginały (sic!) i bezmyślnie tłumaczone na polski. Jak będzie wyglądało podwójnie przekłamane tłumaczenie każdy może sobie wyobrazić. Reasumując – czy nie warto uzbroić się w cierpliwość? W Japonii fani potrafią czekać latami na kolejne tomy, w Polsce "kto pierwszy, ten lepszy".

Może po prostu Japończycy są bardziej cierpliwi, za to naszych fanów roznosi ciekawość. Ale wracając do amatorskich tłumaczeń - zazwyczaj wychodzi ich kilka, więc można porównywać między jedną wersją, a drugą. Pomijam już oczywisty fakt, iż "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Nie sądzi Pan, że takie "domowe" przekłady mogłyby być dobrą praktyką dla przyszłego, zawodowego tłumaczenia mang? I jak ocenia pan taką translatorską działalność fanów z punktu widzenia przestrzegania praw autorskich, i ogólnie, uczciwości? I jak mogą to postrzegać Japończycy, zwłaszcza autorzy mang i wydawcy?

Utarło się na jakimś tam forum przekonanie, że wszystkich piratów powiesiłbym na pierwszej suchej gałęzi, ale to nie jest dokładnie tak. W sporze między twórcami i piratami nie ma strony, która miałaby monopol na rację. W moich krytycznych komentarzach piję do polskiej mentalności cwaniaka. Są ludzie, który ściągają pliki tylko dla powiększania ogromnych już zbiorów, przelatują na podglądzie anime, nawet nie zaglądają do skanów "zdobytych" mang. Jednak bardziej od chomikowej zachłanności uderza mnie szpan. Piraci są w każdym kraju, ale w wielu kulturach (również w japońskiej) szacunek do czyjejś pracy nie pozwala się piractwem chwalić. Mówi się o tym szeptem, na osobności, używając metafor, a jeśli ktoś już jest zmuszony do "kradzieży", robi to po cichu. Specjalnie ująłem "kradzież" w cudzysłów, bo mówię o ludziach, którzy nie czerpią zysków z piractwa tylko kopiują "dla użytku własnego". Trudno jest jednoznacznie ocenić straty wynikające z wycieknięcia filmu przed jego premierą, ale nikt mi nie wmówi, że dzięki temu zyski producenta się zwiększyły. W liceum było mi to obojętne, jednak, kiedy rozpocząłem pracę podczas studiów, zacząłem się nad tym zastanawiać. Proszę sobie wyobrazić, że pracuje Pan nad czymś i to coś rozdawane jest na drugo dzień za darmo zamiast przynosić Panu korzyści. Jakby się Pan czuł? Kiedyś jeden fan odpowiedział na to pytanie: "byłbym zaszczycony", ale do mnie takie "bohaterstwo" nie przemawia. Produkt darmowy czy usługa wolontariatu bardzo rzadko dorastają do poziomu profesjonalnej roboty. Ale trzeba lat doświadczeń, by się przekonać, że tak jest. Z wierzchu może coś wyglądać dobrze, a jeśli jest za darmo to już bardzo się podoba. A nawet nie zdajemy sobie sprawy ile straciliśmy zadawalając się bublem, wmawiając sobie, że to, co dostaliśmy za friko, jest przynajmniej tak samo dobre jak to w sklepie... Brak cierpliwości to nie jest zaleta i wymigiwanie się nim nie jest najlepszą linią obrony...

Amatorskie tłumaczenia jako trening? Owszem, polecam! Przygodę z tłumaczeniem mangi rozpocząłem bodajże w 1997 przekładając fragmenty "Kredkowego Shinka" na egzaminy z translatoryki. Jednak gdy dałem się namówić na umieszczenie mojej pracy na sieci (co zresztą doprowadziło mnie do Pana Yasudy) zadbałem o to, żeby były to fragmenty małe - mogły one tylko zachęcić do czytania czy oglądania, nigdy nie przyczyniłyby się do czyichkolwiek strat. Praktykować można, ale czy umieszczanie całego produktu na sieci jest do tego potrzebne?

Tłumacze z fandomu często biorą się za te tytuły, których szansa pojawienia się oficjalnie na rynku jest znikoma. Japończycy wydają rocznie olbrzymią masę różnej maści mangowych produktów, komiksów, anime, artbooków. Całość nigdy nie pojawi się na europejskim rynku. Dzięki więc fanowskim przekładom do rąk europejskich i amerykańskich "otaku" trafiają pozycję, które w przeciwnym razie nigdy by nie opuściły Japonii. A poza tym, wydawca obserwując popularność danego tytułu rozpowszechnianego legalnie inaczej wśród fanów, otrzymuje wskazówki, które tytuły opłaca mu się wydać. Są ludzie, którzy mangę Naruto zaczęli kupować dlatego, iż kiedyś obejrzeli (oczywiście nieoficjalnie rozpowszechnione) anime, które im się podobało. Czy nie może więc tak być, iż ten cały fanowski nielegalny obrót, w gruncie rzeczy przyczynia się do rozwoju mangowego rynku, a co za tym idzie, większej popularności sprzedawanych oficjalnie tytułów?

Tak jak napisałem powyżej - jeśli nie posiadamy (a pewnie nigdy ich nie poznamy) cyfr ilu fanów sięgnęło po tytuł, bo znało pirata, a ile z tego samego powodu nie sięgnęło - dyskusja będzie jałowa. Też mógłbym wysunąć teorię, że jakiś tam komiks wszedł na nasz rynek, bo napisałem gdzieś jego przychylny opis i dałem przetłumaczony fragment - że to dzięki mnie, dziękujcie mi, bo się przyczyniłem. Ale nie zrobię tego, bo jeśli nawet się przyczyniłem, to w małym stopniu. Wydawcy biorą całą gamę czynników pod uwagę. Proszę spróbować wczuć się w rolę takiego człowieka. Czy każdy zaryzykuje własne pieniądze inwestując w coś, o czym w rzeczywistości niewiele wie? Tytuł "ABC" ma 3 polskie portale, na ich forach mamy łącznie, załóżmy, 2000 zarejestrowanych. Co mi to mówi? Kto się kryje za tymi portalami? Kto ściąga pliki, a kto nie? Ilu ich jest? Ilu kupiłoby produkt? W ankietach głosuje tylko ok. 30-tu... Czy ktoś poza nimi w ogóle zna ten tytuł? Jeśli będę chciał klientów poza tymi z Internetu, to jak mam do nich dotrzeć? A jak kupić chce tylko 30-tu, a reszta nieaktywnych zadowoliła się spolszczonymi plikami? Dziękuję im, że zainteresowali mnie tematem, ale wolę tytuł, który odniósł sukces na Zachodzie, bo wtedy mniej ryzykuję - reklama "zrobi się sama"... Osobiście nie lubię wielu wyborów, jakich dokonują fani. Rozumiem zabieranie się za tytuły, które odniosły sukces w Japonii i są zrozumiałe zagranicą, pierwsza dziesiątka popularności w Kraju Kwitnącej Wiśni jest bezpieczną pulą, ale na to wpadliby i sami wydawcy, fani nie muszą im tu niczego sugerować. Niestety, często o wiele ciekawsze tytuły z drugiej czy trzeciej dziesiątki pozostają bez echa, za to gigabajty golizny i zwłok z drugiej setki zalewają Internet. Fani powinni wyławiać perełki, którymi zachodni wydawcy nigdy się nie zainteresują, bo nie odniosły one spektakularnego sukcesu w Japonii, najczęściej z błahych powodów jak brak pieniędzy w tych mniej komercyjnych wydawnictwach. Nie mogą sobie one pozwolić na taką reklamę jak komiksy drukowane w słynnych tygodnikach. Nie oszukujmy się - "Jump" nie wydrukuje nic ryzykownego, steruje rysownikami tak, żeby dochód był jak największy. W taki komiks to i ja mogę zainwestować, bez zaglądania do Internetu.

Praktycznie wszystkie techniki w Naruto są tłumaczone. Trudno jednak sobie wyobrazić, by przeciwnicy w walce wykrzykiwali wielowyrazowe techniki, podczas gdy japońskie odpowiedniki składają co najwyżej z kilku sylab. Poza tym - czytelnicy mangi, korzystający z Internetu, będą mieli poważne kłopoty ze zrozumieniem obcojęzycznych portali poświęconych Naruto, gdzie nazwy technik pozostawiono oryginalne. Czy w tym kontekście nie warto było jednak pozostawić techniki w pierwotnym brzmieniu, a ich przekład umieścić w przypisie?

Wyjaśniałem już tę sprawę we wzmiance "Od Autora", ale może kilka przykładów, bo chyba nie wszyscy zrozumieli, o co mi chodzi. Po pierwsze - techniki po polsku są tylko o 1/3 dłuższe (sprawdzone - głosek we wszystkich japońskich technikach do 17 tomu włącznie jest ok. 2000 z groszem a polskich ok. 3000). Dla zobrazowania - sylab w "trzymaj się" jest o 1/3 więcej niż w "nara", a nikt nie powie, że trudno wyobrazić sobie, że ktoś posługuje się tak długimi zwrotami jak "trzymaj się". Znów ironicznie uprościłem, ale nie przesadzajmy. Po japońsku techniki też są relatywnie długie (bo inne słowa też są przecież krótkie!), to raz, a rzucanie potoku słów składających się na nazwę czaru czy techniki to jedna z nieodzownych części japońskiego komiksu. Zresztą nie tylko - He-Man też krzyczał "Na potęgę Posępnego Czerepu! Mocy, przybywaj!" i nikt się nie czepiał, że przydługie, ba, zawołanie było na podwórku kultowe niczym dragonballowa "kamehameha".

Czy przypisy pomogłyby internetowym maniakom bardziej niż lista tłumaczeń na końcu tomu? Nie sądzę, a higiena czytania dla zwykłego czytelnika zupełnie inna. Zresztą "internetowcy" przecież wszystko znają na pamięć, również wszystkie wersje tłumaczeń - oglądają też najnowsze odcinki Naruto dwa dni po ich emisji w Japonii, może nawet w oryginale, bo tłumaczenie powoli przestaje być im potrzebne... Tak trzymać, może krytyka będzie bardziej konstruktywna! Wink

Ok, przetłumaczenie technik stanowi niewątpliwie wygodę w rozumieniu komiksu dla zwykłego czytelnika. A tłumaczenie lub modyfikacje imion? Zamiast Pakkuna mamy Pakusia (biorąc pod uwagę powierzchowność tego psa, zdrobnienie brzmi trochę dziwnie)... To chyba też kłopot dla tłumacza, jeśli natrafi na imię własne, które ma jakieś znaczenie i do tego, znaczenie to odnosi się w pośredni czy bezpośredni sposób do fabuły. Jakie ma Pan podejście do przekładu w takiej właśnie sytuacji?

W przypadku pseudonimów, ksyw, imion zwierząt, itd. polegać trzeba na własnym rozeznaniu w języku obcym. Jeśli "Itachi" jest używany jako nazwisko, pozostaje Itachim, jeśli jako pseudonim, staje się Łasicą. Pies wabi się Pakkun i jest to imię z zabarwieniem humorystycznym - nijak nie pasuje do mordy właściciela. "Pakkun" ma wywołać uśmiech u japońskiego czytelnika, zrobię tak, by wywołał i u polskiego, przynajmniej u części, która nie uważa, że Snafkin w Muminkach nigdy nie powinien był zostać Włóczykijem.

Zauważyłem, iż w Naruto autor tworząc męskie imiona bardzo często sięga po końcówkę "-maru". Shikimaru, Konohamaru... Orochimaru nie wliczam, bo to imię akurat zaczerpnięte z legendy. Co znaczy to "maru"?

To pytanie w stylu "co oznacza końcówka »–kiewicz« w wielu polskich nazwiskach?".

"Akatsuki" - dlaczego "brzask", a nie "czerwony księżyc", przy którym wielu się upiera?

Jak się nie zna japońskiego, to można się upierać, szczególnie jeśli nie widziało się oryginału na oczy. Tam jest "", a nie "". "Akatsuki" (zapisywane jednym znakiem) ma tylko jedno znaczenie, a "czerwony księżyc" to wymysł "tłumaczy słownikowych", którzy złożyli sobie "aka" i "tsuki", bo słownik był za mały, żeby występował w nim "brzask" / "świt" (dlaczego wybrałem "brzask" może być dobrą zagadką w konwentowym konkursie z nagrodami Wink".

Wracając jeszcze do technik - jaki los czeka Rasengana, monumentalną technikę Czwartego, którą niebawem opanuje Naruto? Zostanie przetłumaczona, czy pozostawiona w oryginale, jak Sharingan?

Przy zostawieniu oryginalnych "ocznych" technik upierał się pierwszy korektor (który wyprowadził mnie w pole, twierdząc, że fani mówią na Kakashiego "Sharingan", więc będzie totalny chaos jak to przetłumaczę) i na jego prośby zdecydowałem się pójść środkiem - zostawiłem Sharingana zadbawszy, żeby czytelnik pamiętał też co to znaczy ("kopiujące oko"). Jeśli chodzi o "-gan" z Rasengan, to nie jest ideogram na "oko", więc nie muszę czuć się zobowiązany do pozostawienia oryginału na zasadzie pozostania konsekwentnym. Ta zasada działa cały czas i spójność nie zostanie zachwiana - dociekliwi zobaczą oryginał na końcu tomu. Jeśli ktoś ma jakiś dobry pomysł na spolszczenie "Spiralnego Kręgu" (wersja robocza), to jestem otwarty na propozycje.

Przeglądając polskie tomiki, można odnieść wrażenie, iż niektóre strony były pierwotnie kolorowe, ale w obecnym wydaniu są sprowadzone do skali szarości. Czy to zabieg tylko polskiego wydawcy, czy również oryginalna japońska edycja też tak wygląda?

Nie mam możliwości oglądać polskich wydań, ale w japońskich oryginałach żadnych kolorowych stron nie zauważyłem. Istnieją one w tygodnikach drukujących pojedyncze odcinki, w tomikach strony te są już czarno-białe.

Naruto to shonen manga, i, co typowe dla tego gatunku, nie jest pozbawiona przemocy ani podtekstów seksualnych. Nie obawia się Pan, iż w społeczeństwie, kojarzącym komiks jako niewinne bajeczki dla małych dzieci, taki tytuł jak "Naruto" będzie budził kontrowersje, a nawet agresję ze strony niektórych środowisk, tym bardziej, iż manga ta jest adresowana jednak do młodszego czytelnika?

Czy tłumaczę konstytucję, czy bajkę - zasada jest ta sama - jak najwierniej oddać treść. Tłumacz nie grymasi nad treścią tego, co klient daje mu do przetłumaczenia (chyba, że tekst jawnie łamie prawo, wtedy ma obowiązek zgłosić to władzom), ani nie wnika w to, co klient zamierza zrobić z przekładem. Nawet jeśli ktoś (przy niezdrowych zmysłach) oskarżałby tłumacza o przełożone treści, to mieszkam 10 tysięcy kilometrów od "niektórych środowisk", więc ich reakcje są mi obojętne.

Jak Pan ocenia szansę na pojawienie się w polskiej telewizji anime "Naruto"?

Nie mam pojęcia jakie są priorytety licencyjne, jeśli chodzi o "Naruto". Na marginesie dodam, że osobiście preferuje oryginały, czyli w przypadku tego tytułu - wersję papierową.

Mam jeszcze jedno pytanie, ale z innej beczki: czy będąc w Japonii spotyka się Pan z przejawami "Narutomanii"?

Tak. Co rusz potykam się o figurkę Naruto należącą do mojego syna Smile. Dostał ją od jednego z moich studentów, czyli twarz Uzumakiego rozpoznawalna jest u osobników od 2 do 22 roku życia, co w przesyconym mangą kraju jest dobrym rezultatem. Czy można mówić o manii? Nie wiem, ale Naruto można spotkać wszędzie - na wystawach, w kinach, na konsolach, w sklepach, na tornistrach, piórnikach czy zeszytach, itd. Tylko, że w tych miejscach nie jest sam, tuż obok mamy bohaterów Mushi-king czy One Piece, Pokemony czy nieśmiertelnego Doraemona. Może "Naruto" nie jest teraz Top One, ale na pewno Top Ten wśród aktualnych mang shonen. O, właśnie w telewizji reklamują "Narutowe Targi Ninja" w pobliskim kurorcie wypoczynkowym...

Naruto czy DragonBall?

Nie jestem pewien, czy rozumiem pytanie. Jeśli chodzi o manie na oba tytuły w Japonii, to "Naruto" wciąż nie ma szans z serią Mistrza Toriyamy. Son Goku rozpoznawany jest chyba przez wszystkie pokolenia, a tych, którzy nie czytali wiadomych 42 tomów nie spotkałem wielu. "Smocze Kule" to tytuł, którego rekordy nie zostaną szybko pobite - czegoś takiego po prostu Japonia przedtem nie widziała, Toriyama swoją wyobraźnią określił nowe standardy. Tytuły takie jak Naruto są na tyle oryginalne, by osiągnąć bardzo duży sukces, jednak oczytanych komiksowo Japończyków bardzo trudno zadowolić - nie jest to raczej manga, która często wychodzi poza czytelników gatunku "shonen", choć znam gospodynie domowe udzielające się na japońskich forach tego tytułu. Jeśli chodzi o moje preferencje, to poczekam z oceną do ostatniego tomu.

A z punktu widzenia tłumacza, który tytuł sprawia większe trudności?

Hmmm. Trudne pytanie. W przypadku Dragon Balla grunt psuli nie tylko fani, ale i telewizja, musiałem odkręcać wiele błędów i forsować swoje pomysły przekonując uparciuchów przykładami "na chłopski rozum". Wielu oponentów przeciągnąłem na swoją stronę (nierzadko było to proste, bo nawet nie znający japońskiego łatwo się zorientuje, że słucha tandetnego tłumaczenia) i oni wyręczają mnie tu i tam w bronieniu moich metod translatorycznych, również przy "Naruto". Jeśli chodzi o warsztat, to "Naruto" ma więcej odniesień do ninjutsu, legend czy hazardu i wiele rzeczy trzeba sprawdzać, jednak imiona i nazwiska pozostają oryginalne, więc główkowania (również nad rozśmieszaniem) znacznie mniej. Jednak biorąc pod uwagę mangowy całokształt (26 serii - właśnie sobie uzmysłowiłem, że to prawie 40 tysięcy stron!) to oba tytuły byłyby w grupie "szybko i przyjemnie".

Największe wrażenie zrobił na mnie pański przekład "X" Clampa i genialny pomysł z posłużeniem się gwarą poznańską, w miejsce dialektu, o ile dobrze pamiętam, z Osaki, skąd, pochodził Sorata. Czy w Naruto też znajdziemy takie swojskie klimaty (oprócz koła gospodyń wiejskich)?

Nie, raczej nie będzie takiej potrzeby, osoby mówią w różnoraki sposób, ale nie będę musiał wychodzić poza lekką stylizację i wtrącenia typu "ten teges" - jeśli będzie jakiś dialekt to chyba na poziomie ogólnie pojętej "gwary wiejskiej". Ale pamięć może mnie mylić. Mocno zastanawiałem się nad udziwnieniem całego języka Jiraiyi, ale zostałem przy nienaturalnych zwrotach wtrącanych tylko od czasu do czasu - na przykład, kiedy się chwali.

Na poważnego konkurenta Naruto wyrasta obecnie manga "Bleach". Zetknął się pan z tym tytułem? Jak go Pan ocenia, porównując do Naruto?

Zetknąłem się, jak najbardziej, ale nie chcę oceniać, póki nie przeczytam.

W tomie 11 (dokładnie strona 44), Naruto podpisuje zwój paktu z żabami – na tym zwoju, pomiędzy sygnaturą głównego bohatera i Jiraiyi widnieje również podpis Czwartego Hokage, bodajże najbardziej tajemniczej i zarazem najbardziej fascynującej fanów postaci. Podpis ten jednak jest zdecydowanie nieczytelny. Czy jest jakaś możliwość rozszyfrowania zapisanego tam nazwiska Czwartego? Niektórzy doszukali się tam słowa "Uzumaki" (co miało stanowić potwierdzenie niezwykle popularnej teorii, iż ów młody Hokage jest w istocie ojcem Naruto). Czy słusznie?




Trochę nie tak to wygląda, ale już wyjaśniam skąd ta teoria. Otóż nie ma tam nigdzie napisane "Uzumaki" (przekreślone ideogramy na górze to najprawdopodobniejsze metody zapisania tego nazwiska), jednak między Naruto a Jiraiyą widnieje imię, które najprawdopodobniej brzmi Kayaku (to nieprzekreślone trzy ostatnie znaki). Skąd pomysł, że to może być imię ojca Naruto? Otóż "naruto" jest kojarzone z charakterystycznym biało-różowym kamaboko (ugotowana pasta rybna, którego plasterek wygląda tak jak na zdjęciu powyżej), którym można przyozdobić zupę ramen. Natomiast "kayaku" oznacza ogólnie wszystko, co się do zupy wrzuca - stąd domniemania. Czy to przypadek, podpowiedź, czy autorska próba wpuszczania dociekliwych w maliny...? Czas pokaże.

Nie da się ukryć, iż Naruto i Yondaime są do siebie bardzo podobni pod względem fizycznym i charakterologicznym, do tego Rasengan, zainteresowanie Jiraiyi, sprawa pieczętowania lisa (wielki bohater przecież nie ukradnie nikomu dziecka), podświadome uczucia Naruto do Czwartego, oraz metafora Itachiego "spadek po Czwartym Hokage"... Wydaje się, że jest to silna sugestia ze strony autora. Jak pan sądzi?

Pan Kishimoto prosił mnie wczoraj przy piwie (bezalkoholowym), żebym nie odpowiadał na to pytanie Smile

W "Naruto" bardzo silna jest symbolika wiru. Czy ma to jakieś powiązanie z mianem głównego bohatera (ponoć "Uzumaki" znaczy właśnie wir)?

Nie dość, że nazwisko wiruje, to jeszcze przekrojone imię ma różową spiralę!

I na koniec - jak ocenia Pan naszą stronę, konohaSENPUU?

Już patrzę. "Jedna z czołowych stron" - bardzo skromnie! Do tego link do skanlacji mangi, która u nas wychodzi! No, no! Odważnie! A... Forum? O kurczę, jeszcze nigdy nie widziałem tylu pozytywnych postów o tłumaczu! No i dzięki forumowiczom odkryłem błąd w spisie technik - "kalejdoskop" to oczywiście "man-ge-kyou" (dosłownie "zwierciadło dziesięciu tysięcy kwiatów"), a nie jakiś dziwny twór z listy, który nawet nie jest po japońsku, gdyż spółgłoska "k" sama nie może istnieć (aktualny zapis w rooma-ji jest błędny, każę go poprawić w następnym tomie). Zrobić z "Rasengana" "kołowrotek"? Skąd się wziął taki pomysł? Dziecko podwójnego tłumaczenia?

"Rasen" to "spirala", "gan" to „okrąg”, jednak ze względu na trójwymiarowy charakter techniki mógłbym przystać na "kulę". Jednak ona "gryzie się" z tłumaczeniem sufiksu "-dan", który tłumaczę na kulę (w domyśle armatnią, ognia, itd.). Jeśli autor stosuje jedno określenie na dwie rzeczy (np. "pieczęć") - robię tak jak on. Jeśli użył innej końcówki przy Rasenganie, powinienem dać jakiś "krąg" - tak jak on chce... Z takimi to właśnie problemami borykam się przy tłumaczeniu "Naruto". Czekam na ciekawe propozycje!
PS: Jak Rzepka czyta dyskusję o Kakashim, to w ogóle nie rozumie, w czym widzicie problem. On jest ze słomy, ja jestem warzywem, po co ten cały zgiełk?

Dziękujemy bardzo za rozmowę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dawid
Zawansowany komputerowiec-Sasuke Uchicha
Zawansowany komputerowiec-Sasuke Uchicha



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:26, 16 Lip 2008    Temat postu:

Fajny i długi ten wywiad Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.pecty.fora.pl Strona Główna -> Ciekawostki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deoxGreen v1.2 // Theme created by Sopel stylerbb.net & programosy.pl

Regulamin